Lackowa, której nazwa pochodzi od imienia Łacko, jest najwyższym szczytem polskiej części Beskidu Niskiego. Wejść na Lackową nie jest łatwo. Ocenia się, że wejście od zachodniej strony jest najbardziej stromym wejściem w Polsce na szczyt (na odcinku zaledwie kilometra różnica wzniesień wynosi aż 300 metrów, a nachylenie przekracza 30 stopni). Większość zdobywców wchodzi na tą górę w lecie, ale są i tacy, którzy podejmują to wyzwanie zimą. Wejście w zimie jest szczególnie trudne ze względu na nieprzetarty szlak, dużą różnicę wysokości, silne wiatry.
Wchodzić na Lackową można przy okazji zdobywania Korony Gór Polskich lub odznaki W Kręgu Lackowej. Właśnie ta odznaka zachęciła rodzinę Piłatów, która zdobyła ten szczyt zimą. Ich relacja poniżej pokazuje wysiłek jaki włożyli w zdobycie zimą najwyższego szczytu Beskidu Niskiego.
Pierwszy raz przyjechaliśmy tu 4 lata temu. Miejsce od razu nam się spodobało. Brak zasięgu, cisza spokój i przede wszystkim domowa atmosfera. Wokół wiele ciekawych miejsc które warto zobaczyć. Siwejka, Ostry Wierch, Bieliczna, Lackowa. I właśnie o niej będzie ta opowieść. Pierwszy raz zdobyliśmy ją w czasie drugiego pobytu w Ropkach. Ale co pisać o wejściu na królową Beskidu Niskiego latem. Nic szczególnego poza tym, że trzeba dobrze patrzeć na znaki na szlaku.
Tym razem zimą 2020 było inaczej. Niby nigdzie nie ma śniegu, a tu w Ropkach w BN jest go troszkę. Dobrze że chociaż tu. Lackową zimą mieliśmy w planie zdobyć jakiś czas temu, ale dopiero teraz udało nam się wykonać to zadanie. Skłoniła nas też chcęć zdobycia platynowej odznaki "W kręgu Lackowej". W pierwszym dniu po przyjeździe postanowiliśmy iść za ciosem i od razu zdobyć szczyt. Jakie było nasze zaskoczenie gdy idąc szlakiem im dalej oddaliśmy się od Siwejki śniegu przybywało. Dobrze za zabraliśmy wysokie buty grube spodnie i kije.... Po dojściu do rozwidlenia szlaków weszliśmy na właściwy żółty którym mieliśmy wejść na Lackową prze Ostry Wierch. W spokoju doszliśmy do przełęczy Perehyba. Szybka decyzja nie idziemy przez Bieliczną tylko przez Ostry. I nagle okazuje się, że śniegu jest więcej niż wszędzie dotąd. Idziemy mozolnie pod górę pomagając sobie kijami. Śniegu jest do połowy łydki. Wiki narzeka na buta, że ją obciera - dobrze że zabraliśmy plastry. Po krótkim postoju i załozeniu opatrunków idziemy dalej. Noga za nogą, jak żółw ociężale kierujemy się na Białą Skałę. Kiedyś w końcu docieramy do tabliczki oznaczającej robimy postój. Ciepła herbata z termosu, coś słodkiego i komu w drogę temu trampki. Nie pamiętam ile nam zajęła droga, ale w południe dotarliśmy do Ostrego. Byliśmy szczęśliwi, że tu jesteśmy ale z drugiej strony martwiło nas to, że nie uda nam się nie tyle dojść do celu wycieczki, co za dnia wrócić do Siwejki. Zapada decyzja - schodzimy ścieżką do Huty Wysowskiej. I tu dopiero zobaczyliśmy, ile naprawdę jest śniegu. Schodząc zboczem i szukając ścieżki okazało się że śniegu jest około metra. Rozbawieni schodzimy w dół żeby wrócić do pokoju. Co chwile słychać śmiech, dziewczyny wpadają w dziury, które ja zrobiłem. W końcu dochodzimy do łąki z zamarzniętym śniegiem przez który ciężko się przebić. Siadamy na znajomej ławeczce. Odpoczynek, jedzenie, picie i najważniejsze - zasięg. Widzimy osobę która biegnie w naszą stronę. Okazuje się że to Paweł biegnie do Blechnarki na niedzielne wybieganie. Do domu wróciliśmy koło 14. W sam raz aby sie odświeżyć odpocząć i pyszną obiadokolacją zakończyć ten dzień.
Kolejnego dnia dowiadujemy się że jest szansa na zdobycie Lackowej. Jest w Ropkach pan Marek, który za niewielką opłatą zawiezie nas tam gdzie chcemy czyli do Izb. Dostajemy numer, gdy tylko łapiemy zasięg - telefon do p. Marka i wszystko ustalone. Następnego dnia po jak zwykle pysznym śniadaniu ubieramy się jak wcześniej, zabieramy do termosu herbatę, zapas czekolady, mapę, kije i wyruszamy autem do Izb które bardzo kochamy (najbardziej jedyny sklep zamknięty akurat wtedy kiedy go najbardziej potrzebujesz). Krajobraz zmienia się bardzo znacząco. Drzewa są bardziej ośnieżone, śniegu jeszcze więcej niż w Ropkach. Po 20 minutach docieramy do miejsca z którego ma rozpocząć się nasza wędrówka na szczyt. Szybkie sprawdzenie mapy papierowej jak i elektronicznej. W mapach Traseo Paweł umieścił opisane szlaki jak najlepiej i najszybciej, a przede wszystkim bezpiecznie zdobyć cel naszej wyprawy. Gdy już wszystko było sprawdzone, my ubrani odpowiednio od zimna i wiatru bo piździło strasznie, ruszyliśmy ścieżką do przełęczy Beskid 644 m, aby stamtąd rozpocząć jak się później okazało wspinaczkę na szczyt. Poczatek był obiecujący: łagodne podejście, ładnie oznaczony i wydeptany szlak na granicy polsko-słowackiej. W spokojnym marszu między drzewami mija nam godzina. Zatrzymujemy się na uzupełnienie straconej energi. I cóż to - nagle naszym oczom ukazuje się koszmar Lackowej . Ściana prawie pionowa, ośnieżona na którą trzeba wejść. Po krótkiej naradzie ruszamy powoli, ale systematycznie do góry. Bardzo pomagają nam kije. Wspinamy się metr po metrze. Dochodzimy do wypłaszczenia i oczom naszym ukazuje się podobna sytuacja co wcześniej. Znowu ścian o nachyleniu chyba 80 stopni. Dalej jedno za drugim mozolnie wspinamy się na górę. Kiedy myślimy, że już ciężej być nie może… nic bardziej mylnego. Jest jeszcze gorzej, nie dość że ściana znowu prawie pionowa, to jeszcze nie ma gdzie oprzeć nóg. Ksenia zaczyna wspinaczkę w połowie tej ściany na kolanach, kije są zbędne. Słyszę tylko znajome słowa @#&$!?*&"#-@/&$+@ z jej ust. Ksenia mówi potem, że widział się z powrotem na samym dole. Domyślam się jak jest ciężko. Wiktoria wchodzi podobnie . Ja idąc na końcu wybieram inną drogę. Stawiam nogi tam gdzie jeszcze nikt nie szedł. I to był super pomysł. Co prawda też raz byłem na kolanach, ale przynajmniej mówiłem po polsku. Droga na szczyt chyba się nie kończy. Krótki odpoczynek, sprawdzenie na mapie gdzie jesteśmy, ile do szczytu. Okazuje się, że jesteśmy już na wysokości 900 m n.p.m. Niby już niedaleko, a dalej widać już mniej pionowa ścianę. Po kolejnych metrach wspinaczki znowu postój. Narada i jeśli można to nazwać - atak szczytowy. Próżno czekać na okienko pogodowe. Oprócz wspomnianego na początku mroźnego wiatru nic nie widać. Mgła zasłania cały szczyt Lackowej. Idąc w stronę szczytu marzymy, aby dojść w końcu do upragnionego miejsca, gdzie oznaczony jest wierzchołek góry. Szlak jest widoczny, jakby ktoś niedawno tędy szedł. Wokoło wszystko usypane lodowymi igłami, które wiatr straca z gałęzi. Widok wspaniały. W oddali Ksenia zauważa coś łopoczącego na drzewie. To flaga Polski, a pod nią tabliczka Lackową 997.
Jesteśmy szczęśliwi, że w końcu udało się osiągnąć szczyt Lackowej. Po odpoczynku, ruszamy w dalsza drogę do przełęczy Pułaskiego. Tu już nie jest tak wesoło. Cały szlak zasypany lodowi igłami. Nie widać wcześniejszych śladów stóp. Idziemy - można powiedzieć po omacku. Jeden krok w bok o 5-15 cm, a toniemy w śniegu na 50 cm. Aby iść bez takich wpadek trzeba sprawdzać kijem gdzie jest ubity śnieg i wcześniejszy szlak. W tej całej wędrówce jest coś pięknego. Gałęzie drzew uginają się pod śniegiem dotykając szlaku. Słupki graniczne zasypane prawie całkowicie. Widać tylko czerwony koniec. Drzewa obsypane igłami lodu spod których widać kawałki oznaczeń szlaku. Dochodzimy do miejsca gdzie szlak skręca o 90 stopni i łagodnie opada w dół. Zaczyna się schodzenie w dół do końca naszej wędrówki. W pewnym momencie dochodzimy do oznak cywilizacji. Szlakiem ktoś wcześniej, jechał skuterem śnieżnym, dzięki temu śnieg był rozjechany i można było znacznie przyspieszyć krok.
Po drodze okazało się że Wiki nam troszkę osiwiała. Raczej jej grzywka zamarzła i stała się biała.W końcu dochodzimy do przełęczy Pułaskiego, za którą znajduje się podejście na wspomniany wcześniej Ostry Wierch. My jednak wypatrujemy czegoś zupełnie innego, mianowicie ścieżki do Bielicznej. Jest ciężko - Wiki prowadzi. Zaczyna się pokazywać dawno niewidziane słońce. Idzie się coraz lepiej, nagle po lewej stronie ukazuje nam się coś wspaniałego. Lackowa w promieniach zimowego słońca. Nad szczytem jakby korona z chmur, a nad nią słońce. Kto czegoś takiego nie widział - nich żałuje. Raźno w grupie wędrujemy do cerkwi w nieistniejącej wsi Bieliczna. Stamtąd, znowu pod górę łąką kierujemy się do szlaku konnego, którym po kolejnej wspinaczce dochodami do przełęczy Perehyba, a stamtad w dół do Ropek i Siwejki. Zmęczeni, ale szczęśliwi, po prawie 6 godz. dochodzimy do miejsca, w którym się to wszystko zaczęło. Bo przecież gdyby nie znalezienie tego miejsca wogóle nie było by nas tutaj. Polecamy każdemu to miejsce, ten dom, tych ludzi. Przecież Ula Paweł i Kora to prawie jak rodzina. Jeśli tylko szukacie miejsca, gdzie można zapomnieć o Bożym świecie, bez telewizji, internetu i zasięgu to właśnie TU.
To pisałem ja - największy Piłatek, a Ksenia i Wiki dodawały mi otuchy...